Miasto to kiedyś było stolicą Tajwanu. Właściwie niczym szczególnym nie różni się od innych tajwańskich miast, no chyba tylko największym skupieniem świątyń na km kwadratowy :) Po pół dnia oglądania świątyń mieliśmy ich już naprawdę dosyć. Miasto jest znacznie mniejsze i spokojniejsze od Taipei. Nie ma tylu ludzi na ulicach, ani takiego ruchu, a ludzie chyba też rzadziej widują turystów, bo wszyscy się za nami oglądali. W jednej świątyni widzieliśmy chińskie czary. Pewna pani chyba próbowała wyleczyć nogę jakiegoś faceta i wykonywała przy tym przedziwne akrobacje i odgłosy. Nie mieliśmy pojęcia o co w tym chodziło, ale fajnie było popatrzeć.
W Tainan spędziliśmy noc, a następnego ranka udaliśmy się do Chiayi, skąd startuje Alishan Forest Train. Jest to kolejka wąskotorowa, która odległość 71km z Chiayi do Alishan pokonuje w trochę ponad 4 godziny. W tym czasie przejeżdża przez 3 strefy klimatyczne, startuje z wysokości 30m n.p.m. i wyjeżdża na wysokość 2216m n.p.m., pokonuje przy tym mnóstwo mostów i tuneli, przy tym strasznie trzęsie. Skorzystanie z toalety w trakcie jazdy to niezłe wyzwanie :)
Część trasy ok. 500m trzeba przejść pieszo, gdyż po ulewach obsunęła się ziemia i tory się zawaliły.
Stacja kolejki w Alishan.
Na torach kolejki.
Po dotarciu do Alishan, znaleźliśmy nocleg w hostelu katolickim. Okazało się, że mają tam polskiego księdza, ale mieszka w jakiejś innej miejscowości, więc go nie poznaliśmy. Następnie poszliśmy oglądać las ze starymi, gigantycznymi drzewami.
Gdzieś w lesie Alishan.
Podobno każdy, kto jedzie do Alishan musi tam zobaczyć wschód słońca. Nie chcąc byś gorszym, też zdecydowaliśmy się na pobudkę o 4 rano i godzinną wspinaczkę na szczyt, ponad chmurami. Warto było. Byliśmy wyżej niż najwyższy szczyt w Polsce, a przed nami rozlegał się fantastyczny widok na prawie-czterotysięczniki, których jest tam całkiem sporo.
Tuż przed wschodem słońca.
Wschodzi...
No i wzeszło...
Ponad chmurami... jak widać nie trzeba wsiadać do samolotu, żeby wznieść się ponad chmury.
Dzięki pobudce o tak wczesnej porze, mieliśmy naprawdę dłuuuugi dzień. Po obejrzeniu wschodu słońca i zejściu na dół, zjechaliśmy do Chiayi, tym razem autobusem, który jest 2 razy tańszy niż kolejka. Stamtąd pociągiem do Kaohsiung. Jest to drugie największe miasto Tajwanu i największy port tego kraju (należy też do największych na świecie).
Miasto bardzo mi się podobało, sprawia wrażenie bardziej nowoczesnego i czystego niż Taipei. No i pogoda znacznie lepsza.
W Kaohsiung znajduje się Tuntex Sky Tower, 85-piętrowy wieżowiec, zanim zbudowali Taipei 101 był najwyższy w Tajwanie. Wogóle to jest też w czołówce najwyższych na świecie, gdzieś ok. dwudziestego miejsca.
Najpierw popłynęliśmy promem na wyspę Cijin zobaczyć latarnię morską i plażę. Zjedliśmy tam smażone kraby na targu rybnym.
Wydawało mi się, że w takim dużym mieście powinno być dużo turystów. Tymczasem tubylcy zachowywali się jakby po raz pierwszy widzieli białych ludzi. Co chwilę ktoś chciał sobie robić z nami zdjęcia. Nigdy bym nie przypuszczała, że można być tak popularnym jedynie z powodu koloru włosów i skóry :-)
Wieczorem poszliśmy nad rzekę w centrum. Bardzo miłe miejsce, jakiego brakuje w Taipei. Wzdłuż brzegów jest masę kafejek i barów, deptaki pełne ludzi, a po rzece można się przepłynąć łódką. Podobno kilka lat temu rzeka ta była ściekiem, ale miasto postanowiło ją oczyścić i zagospodarować. No i efekt jest całkiem zadowalający.
Nad rzeką zupełnie przypadkiem spotkaliśmy Polaka-Kanadyjczyka. Podszedł do nas i zagadał, twierdząc, że zawsze zagaduje białych, bo rzadko ich tam widuje. Gdy powiedzieliśmy, że jesteśmy z Polski, zaczął mówić po polsku, z kanadyjskim akcentem. Kolejny dowód na to, że świat jest mały.
Love River, Kaohsiung.
W nocy wzięliśmy nocny bus do Taipei. Ciekawe, że autobus jedzie 5 godzin, a pociąg 7. Są jeszcze High Speed Trains, które tę odległość pokonują w 1,5 godziny, ale kosztują 3 razy więcej...
Dzisiaj po południu jeszcze wybraliśmy się z Siwą do National Palace Museum. Znajdują się tam skarby wywiezione z Chin przez Chiang Kai-Sheka i jego ekipę. Całkiem niezła kolekcja chińskich "drobiazgów".
Fotki tutaj.