Bus do Luang Prabang mial jechac 5 godzin, jechal z 7 po drodze kretej jak…nie wiem co. Ale za to widoki przesliczne. W Luang Prabang jeszcze wiecej turystow niz we wczesniejszych miastach. Wyglada na to, ze Europejczycy postanowili zrobic najazd na
Tuk-tukiem pojechalismy nad wodospady Tad Sae i w koncu udalo sie dosiasc slonia. Super przejazdzka. w nagrode nasz slon dostal banany, strasznie sie cieszyl i dmuchal w nas z traby domagajac sie wiecej bananow. Ogladalismy tez jak slon sie kapie pod wodospadami.
Laotanczycy sa bardziej flegmatyczni od pozostalych poludniowo-wschodnich Azjatow. Nie sa tak nachalni, gdy chca cos sprzedac. Kierowcy tuk-tukow zazwyczaj raz spytaja “tuk-tuk?”i gdy nie wykarzesz zainteresowania to odchodza, narzucajac sie.
Masaz stop jest super po calym dniu chodzenia i zwiedzania.
Czasami trzeba wstac o 5 rano, zeby zobaczyc jak mnisi wychodza na ulice po jedzenie. Ludzie klecza na chodnikach, a sznury pomaranczowo ubranych mnichow przechodza obok i dostaja ryz i inne rzeczy. A dalej stoja dzieci z koszykami i prosza mnichow, aby im czesc odstapili.
Wypozyczyslimy tez rowery i pojechalismy za miasto pojezdzic po gorach. Fajne widoki, duzy wysilek a po wysilku znowu masaz. Tym razem masaz cial z olejkami i aromaterapia. Przez 90 minut mozna sie poczuc jak w niebie.
Wieczorem bus powrotny do
Posagi w Parku Buddy w Vientiane.
W koncu dostalismy chinskie wizy.
Pozniej jeszcze bagietki i w droge do Tajlandii.
Teraz pora na Kambodze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz