środa, 12 sierpnia 2009

Laos-part 2

Bus do Luang Prabang mial jechac 5 godzin, jechal z 7 po drodze kretej jak…nie wiem co. Ale za to widoki przesliczne. W Luang Prabang jeszcze wiecej turystow niz we wczesniejszych miastach. Wyglada na to, ze Europejczycy postanowili zrobic najazd na Laos. Lokalni to tylko sprzedawcy i kierowcy tuk-tukow. Miasto tez malo azjatycko wyglada. Domki jak w jakims alpejskim kurorcie. W Birmie wszystko bylo dzikie i naturalne, a tu specjalnie przygotowane dla turystow. Inaczej, ale tez fajnie. No i znowu bagietki i nalesniki…mniam…mniam.

Tuk-tukiem pojechalismy nad wodospady Tad Sae i w koncu udalo sie dosiasc slonia. Super przejazdzka. w nagrode nasz slon dostal banany, strasznie sie cieszyl i dmuchal w nas z traby domagajac sie wiecej bananow. Ogladalismy tez jak slon sie kapie pod wodospadami.






No to jedziemy ...


Sloni w kapieli.

Po przejazdzce nagroda

Ja chce wiecej!!!!!!!!!

...i wiecej...

Po powrocie ze sloniowej wyprawy jeszcze poszlismy na targ z przeslicznymi wyrobami z jedwabiu. Mieli tam tez alkohole z zatopionymi w srodku skorpionami i wezami.



Pysznosci, nie ma co...




Laotanczycy sa bardziej flegmatyczni od pozostalych poludniowo-wschodnich Azjatow. Nie sa tak nachalni, gdy chca cos sprzedac. Kierowcy tuk-tukow zazwyczaj raz spytaja “tuk-tuk?”i gdy nie wykarzesz zainteresowania to odchodza, narzucajac sie.

W Luang jest masa salonow masazu, a ceny jeszcze nizsze niz w Bangkoku, wiec nic tylko sie masowac.

Masaz stop jest super po calym dniu chodzenia i zwiedzania.

Czasami trzeba wstac o 5 rano, zeby zobaczyc jak mnisi wychodza na ulice po jedzenie. Ludzie klecza na chodnikach, a sznury pomaranczowo ubranych mnichow przechodza obok i dostaja ryz i inne rzeczy. A dalej stoja dzieci z koszykami i prosza mnichow, aby im czesc odstapili.





Wypozyczyslimy tez rowery i pojechalismy za miasto pojezdzic po gorach. Fajne widoki, duzy wysilek a po wysilku znowu masaz. Tym razem masaz cial z olejkami i aromaterapia. Przez 90 minut mozna sie poczuc jak w niebie.



Wieczorem bus powrotny do Vientiane i znowu nieprzespana noc. Prawie cala podroz po gorach i serpentynach, wiec trudno znalezc wygodna pozycje do spania. Na szczescie w Vientiane jest fontanna, a obok lawki, wiec mozna sie jeszcze zdrzemnac.

W Vientiane mielismy caly dzien wiec pokrecilismy sie po miescie i pojechalismy do parku Buddy. Maja tam mnostwo posagow roznych hinduskich i buddyjskich bostw.



Posagi w Parku Buddy w Vientiane.


W koncu dostalismy chinskie wizy. W Vientiane wyszlo to nawet latwiej i taniej niz w Polsce.

Pozniej jeszcze bagietki i w droge do Tajlandii. Bangkok stal sie naszym miejscem przesiadkowym.

Teraz pora na Kambodze…






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz