piątek, 27 lutego 2009

Początki na Tajwanie

Mam małe opóźnienie w aktualizacjach więc postaram się szybciutko i zwięźle opisać pierwsze tygodnie na Tajwanie.

Taipei 101, póki co najwyższy budynek świata, chociaż znacznie wyższe są już w trakcie budowy.
Każdego dnia tygodnia jest oświetlony na inny kolor. To zdjęcie zrobiłam w piątek, dlatego jest niebieski.

Powoli sie aklimatyzujemy w naszym nowym mieście, Taipei.
Ostatnie 2 tygodnie spędziliśmy na wybieraniu przedmiotów, co wcale nie było łatwym zadaniem. Okazało się, że niektóre przedmioty, które teoretycznie miały być prowadzone po angielsku, będą po chińsku. Np. ja chciałam być ambitna i wybrać rachunkowość zaawansowaną, ale niestety pani prowadząca ostudziła mój zapał i poinformowała mnie, że bedzie tłumaczyć wszystko po chińsku, bo jej zdaniem jest to przedmiot bardzo trudny i po angielsku studenci mogą nie zrozumieć.
Musiałam więc zrezygnować. W rezultacie wybrałam 3 przedmioty, z tego tylko jeden związany z moim kierunkiem, ale coż przynajmniej pouczę się o polityce gospodarczej Azji poludniowo-wschodniej :) W każdym razie jeszcze do końca tygodnia możemy mamy czas na decyzje, więc można jeszcze zmienić zdanie.

Taipei przywitało nas prześliczną pogodą. Przez pierwsze kilka dni temperatura dochodziła do 30 stopni i było bardzo słonecznie. Niestety w ostatnich dniach się popsuła i spadła nawet do 16 stopni i kilka razy padał deszcz.

Zdążyliśmy już zaliczyć wypad na imprezę. W środy jest tutaj tzw."ladies night" czyli dziewczyny mają wszędzie wstęp za darmo. Ale żeby „nasi” chłopcy nie czuli się pokrzywdzeni wybralismy się do klubu gdzie pierwsze 400 osób wchodzi za darmo i dostaje jeszcze 4 drinki za darmo. Oczywiście trzeba przyjść odpowiednio wcześnie i odstać swoje w kolejce, ale czego się nie robi żeby zaoszczędzić :)

Byliśmy juz też na 2 lekcjach chińskiego. Przez 3 godziny, bo tyle trwają zajęcia, uczyliśmy się wymawiać różne sylaby. Oni tutaj mają 4 tony i w zależności od akcentu ten sam wyraz może mieć 4 znaczenia. Póki co nie dostrzegam specjalnie
różnicy między tymi tonami, ale chyba trzeba sobie dać trochę czasu:)

W akademiku na naszym piętrze mieszkają sami studenci z wymiany, ale większość stanowią ABC lub CBC (czyli Amerykanie lub Kanadyjczycy pochodzenia chińskiego, więc też skośnoocy tyle że mieszkający w Stanach lub Kanadzie). Ja mieszkam z Niemką, która na na imię Laura, tak jak moja hiszpańska współlokatorka z Erasmusa. Chyba jestem skazana na Laury :) A jej nazwisko to Wilczek, ma polskie pochodzenie, ale jej dziadkowie wyjechali z Polski w czasie wojny więc nie mówi po polsku i nigdy w Polsce nie była.

Jeśli chodzi o jedzenie to cały czas eksperymentujemy. Są tu tzw night markets, czyli targi z typowym jedzeniem, gdzie można skosztować przeróżnych "smakołyków". Jak narazie nie skusiliśmy się na grilowane kurze łapki, ale jeszcze wszystko przed nami :)
Dużo potraw jest z tofu, co mi średnio smakuje, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Generalnie każdy posiłek to nowa przygoda. Ostatnio chciałam się napić herbaty i zamówiłam plum green tea, mysląc że będzie to pyszna herbata śliwkowa. Ale niestety okazała się słona i miała smak płynu do mycia naczyń. No cóż, człowiek uczy się na błędach. Życie byłoby nudne bez takich przygód :)

Pierożki, bardzo popularne na nocnych targach i całkiem smaczne.

A to "coś" już nie tak smaczne. Wygląda obrzydliwie i tak też smakuje. Słowa Rafała bardzo trafnie określają smak i wygląd tego czegoś, ale nie nadają się, aby je publicznie cytować :)

Truskawki i pomidory ze śliwkami oblane karmelem. Okazuje się, że pomidory na słodko też mogą byc dobre.

Pan przygotowujący smażone noodle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz