Wylądowaliśmy w Caticlan, skąd pływają łódki do Boracay. Dowód na totalny brak organizacji Filipińczyków: bilet na łódkę-25PHP kupujesz na łodzi, ale wcześniej trzeba przejść przez 2 okienka i zapłacić 50PHP terminal fee i 50PHP environmental fee. To jest chyba ich sposób na walkę z bezrobociem. To wszystko mogłaby załatwić jedna pani w okienku, ale oni zatrudniają w tym celu 5 osób. No cóż...Filipiny.
Ale i tak uwielbiam ten kraj...
Boracay-maleńka wysepka, jedna z tysięcy takich na Filipinach, z rajskimi plażami, które znalazły się na liście 10 najpiękniejszych plaż na świecie.
Dotarliśmy tuż przed zmierzchem i następne wyzwanie przed nami-znaleźć nocleg w przystępnej cenie. Bo niby Filipiny są tanie, wszędzie noclegi za 100-200PHP (7-15zł), ale nie na Boracay. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy opcję 200 za głowę w dormitorium, lub 300 w super resorcie. Wybraliśmy droższą, bo w hostelu nawet nie byłoby gdzie przechować cennych rzeczy. W sumie 300PHP to 24zł, więc biorąc pod uwagę warunki to prawie za darmo. Na pierwszą noc ulokowano nas w family villa- domku na 10 osób (ale byliśmy tam sami w czwórkę), bo z powodu świątecznego tygodnia inne pokoje były zajęte. Następnego ranka przenieśliśmy się do normalnego pokoju. Właścicielem jest Amerykanin z Teksasu, bardzo miły starszy pan. Kilkanaście lat temu wybudował ośrodek i teraz sobie mieszka w tym rajskim miejscu. Udało nam się nawet wynegocjować z nim darmowe śniadanie.
Następne dni na Boracay-totalny relaks. Rajska plaża z białym piaskiem, czysta woda, palmy kokosowe, drinki za 3zł:-) pyszne jedzenie (w końcu gotowane ziemniaki po 2 miesiącach jedzenia ryżu), świeże owoce, wieczorami piwko, zachód słońca, granie na bębnach i tańce z ogniami na plaży, albo imprezy do rana. Codziennie poznawaliśmy nowych cudownych ludzi. Jednego dnia spotkaliśmy Polaka, który przyjechał tu rok temu na wakacje i tak mu się spodobało, że już rok tam mieszka. Poznaliśmy Tunezyjczyka (oczywiście mamy zaproszenie do Tunezji J:)). Z nim właśnie wybraliśmy się na żeglowanie i nurkowanie. Wynajęliśmy trimaran ze sternikiem, opłynęliśmy wyspę, zatrzymując się w ciekawych miejscach na nurkowanie. Czułam się jak w wielkim akwarium, otoczona kolorowymi roślinami i żyjątkami morskimi. Nawet meduzy nas atakowały, ale niegroźnie.
Poznaliśmy też Lani, prowadzącą knajpę na plaży, która przygotowała dla nas super pyszną kolację oraz zwariowanych chłopaków z baru obok, którzy wyglądali jak Indianie i codziennie o zachodzie słońca grali na bębnach i tańczyli z płonącymi pochodniami. Chyba najbardziej klimatyczne miejsce na wyspie.
Po prostu Boracay jest fantastyczne, ale co się będę rozpisywać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz