Ludzie w San Fernando chyba tylko raz w roku widują białych. Wszyscy nas zagadywali, chcieli pomóc, prosili o zdjęcia. Czuliśmy się jak jacyć celebrities. Znaleźliśmy nocleg w hotelu, który swoje lata świetności przeżywał dawno temu, ale przynajmniej mysze nie było. Poznaliśmy tam Holendra Joasa podróżującego dookoła świata, a pochodzącego z Zwolle. Nie chciał wierzyć jak mu powiedziałam, że tam spędziłam 5 miesięcy Erasmusa.
Poznaliśmy też Rama-Filipińczyka, który przez 12 lat mieszkał w San Diego...świat naprawdę jest mały. Ram zaoferował, że następnego dnia zabierze nas na miejsce krzyżowania.
Już w Wielki Czwartek ulice były pełne ludzi biczujących się i noszących krzyże, wszyscy z zakrwawionymi plecami. Nasz hotel znajdował się w samym centrum, tuż obok katedry, więc z tarasu mielismy widok na wszystkie wydarzenia, a przez całą noc coś się działo. Nawet o 5 nad ranem było słychać krzyki z ulicy.
Rano spotkaliśmy się z Ramem. Najpierw na rikszy (tu też są riksze!!!) pojechaliśmy do jego domu. Jego wielka rodzina przyjęła nas bardzo gościnnie. Zaskakujące jak ci ludzie żyjąc tak biednie potrafią byc tak życzliwi, uśmiechnięci i gościnni w stosunku do obcokrajowców.
Ola, Adam, Ram, Joas, Basia, Rafał.
Następnie poszliśmy do Cutud-San Pedro, miejsca gdzie odbywało się główne krzyżowanie. Wokół miasta jest kilka miejsc, na których się krzyżują, ale Cutud uchodzi za najważniejsze. Na miejscu udało nam się dostać VIP pass-y i trafic do sektora dla reporterów :-) Znaleźliśmy dobre miejscówki, potem 2,5 godziny czekania w kurzu i upale na początek wydarzeń. Atmosfera przypominała raczej jakis piknik. Wszędzie sprzedawali lody i napoje, leciała muzyka, a w tle na wzgórzu 3 krzyże , do których niedługo mieli zostać przybici „skazańcy-ochotnicy”.
W końcu się zaczęło. Na koniach przyjechali „kaci” ubrani w czerwone szaty, podeszły płaczące kobiety i chętni do krzyżowania. Na początek ukrzyżowano 3 mężczyzn. Byli oni najpierw przywiązywani do krzyża, później przybijano im ręce , wcześniej zdezynfekowanymi gwoździami. Następnie podnoszono krzyż i przybijano nogi. Pozostawali na krzyżu kilka minut, po czym opuszczano ich i przenoszono do punktu medycznego, gdzie opatrywano rany.
Po pierwszej trójce było jeszcze wielu chętnych. Co chwilę przybijano i zdejmowano kolejne osoby, więc trwało to jeszcze długo. Znudzeni widzowie, zmęczeni upałem zaczęli odchodzić. Cała „impreza” trwało do 15. Brudni od kurzu i krwi, zmęczeni żarem lejącym się z nieba wróciliśmy do hotelu. Wogóle to prosto po krzyżowanie większość obserwatorów udała się na lunch i piwo. Bardzo dziwne połączenie: z jednej strony krzyżowanie i obchody wielkopiątkowe, a z drugiej ta cała atmosfera piknikowo-imprezowa.
Poniżej filmiki i zdjęcia.
Więcej fotek tutaj.
Wieczorem zobaczyliśmy procesję wokół miasta i uroczystości wielkopiątkowe w kościele. Później posiedzieliśmy w restauracji hotelowej z nowopoznanymi Holendrami, juz 9 miesięcy podróżują po Azji. Fajnie było posłuchać ich opowieści i rad dotyczących podróży, na którą też niedługo wyruszymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz