piątek, 31 lipca 2009

Birma-Kalaw i trekking do jeziora

W Kalaw spedzilismy o 1 dzien dluzej niz planowalismy, bo przewodnik Jimmy nalegal abysmy zobaczyli targ w wiosce. Tak naprawde chyba chcial troche odpoczac, bo dzien wczesniej tez wrocil z wedrowki. Mimo wszystko warto bylo zostac. Targ bardzo interesujacy z mnostwem roznosci do jedzenia, picia, ubrania itp...
Zobaczylismy tez swiatynie w jaskini i swiatynie bambusowa. No i w koncu odpoczelismy od upalow. Nawet wieczorem dlugie spodnie zalozylam.
Stacja benzynowa w Kalaw.

Targ w Kalaw.

Jeszcze raz targ.


Czas ruszac w droge. Przed nami ponad piecdziesieciokilometrowa wedrowka do Inle Lake.
Czesc bagazu wyslalismy samochodem, a wzielismy tylko najpotrzebniejsze rzeczy, 2 plecaki, ktore trzeba bylo nosic na zmiane.
Grupa 10-osobowa: 3 Francuzki, dwojka Belgow, Niemka i nasza czworka.
Wedrowka trwala 3 dni i 2 noce. Raz spalismy w wiejskim domu. "Jadalnia" umieszczona zostala nad pomieszczeniem dla wolow, a "sypialnia" na strychu, na podlodze. "Prysznic" na zewnatrz-miska z woda otoczona betonowa scianka.
Druga noc w klasztorze. Znowu toaleta -drewniany domek w lesie, prysznic-pompujesz wode ze studni i polewasz sie miska, tylko zimna woda i jeszcze padajacy deszcz. O 5 rano pobudka mnisimi spiewami (codziennie o tej porze mnisi sie modla). Wszyscy turysci spali razem na podlodze, woda z sufitu kapala, bo cala noc lalo. Elektrycznosci brak, kolacja przy swiecach i o 9 wszyscy do lozek...
........BEZCENNE......
a karta Mastercard za nic nie zaplacisz :-)
Jimmy mial swojego cooking man'a, ktory na nas czekal na kazdym postoju i przygotowywal pyszne jedzonko.
Chodzilismy raczej po pagorkach z nie gorach. Wyszlismy z 1300m n.p.m. a skonczylismy na 900m n.p.m. Najwiekszym problemem byl deszcz i straszliwe bloto. Niektorzy zapadali sie w bloto po kolana, inni zjezdzali na pupie :-)
Ostatniego dnia Jimmy i 2 Francuzki pojechali pick-up'em, a nas wyslali z kucharzem. Kucharz kondycje mial lepsza niz Jimmy, wiec nasz przegonil porzadnie. Ponad 4 godziny szybkiego marszu w blocie, bez przerwy. Gdy dotarlismy do jeziora padalismy z nog. Wsiedlismy na lodke ktora nas przewiozla przez jezioro do wioski, gdzie bagaze juz na nas czekaly.
Przewodnik Jimmy pokazujacy jak rosnie zielona herbata.

Jeden z przystankow w wedrowce. Dworzec kolejowy. Zakupy robisz bez wychodzenia z pociagu, same do ciebie przychodza.

Dzieci w szkole podstawowej.


Birmanskie dzieci uwielbiaja pozowac do zdjec.
Twarze maja posmarowane mazidlem ktore ponoc dobrze wplywa na cere. Cos w tym jest bo nie udalo nam sie zobaczyc Birmanczyka z pryszczami.


Nasza "sypialnia"

"Prysznic"


Tedy szlismy.

Po polach ryzowych tez trzeba przejsc.


Kobiety sadzace ryz.


Dzieci w jednej z wiosek po drodze.


Klasztor w ktorym spalismy.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz