piątek, 31 lipca 2009

Welcome to Burma!!!

15 lipca godz. 8 rano- ladowanie w Yangonie na lotnisku, ktore zupelnie nie pasuje do reszty kraju. Terminal nowiutki, czysciutki, blyszczacy. Wsiadamy do taksowki i po kilku minutach czysciutki terminal znika, a pojawia sie brud i bieda.
Ruch prawostronny, od niedawna, a wiekszosc samochodow i autobusow pamieta czasy kolonialne i ma kierownice po prawej stronie. Takze przy wyprzedzaniu kierowca trabi i mruga swiatlami. Poza tym ma pomocnika, ktory stoi po lewej i mowi czy mozna wyprzedzac.
Taksowkarz dzwoni do cinkciarza, zeby przyniosl pieniadze do wymiany. Oczywiscie odbywa sie to nielegalnie, po po kursie rzadawym za dolara dostaniesz kilka kyatow, a na czarnym rynku 1000.
"Dworzec autobusowy" w Yangon- dworzec to okreslenie dosc wyszukane dla tego zabloconego placu zapchanego starymi autobusami i "kasami" biletowymi w drewnianych barakach.
To wlasnie wspomniany wyzej "dworzec".
Faceci ubrani w longyi, dlugie do ziemi spodnice. Taksowkarz twierdzil, ze nie nosi pod spodem bielizny, bo lubi jak mu luzno :-) No i wygoda przy sikaniu. W trakcie jazdy zapytal nas czy moze zrobic "pipi", po czym wyskoczyl na trawke, kucnal i gotowe. Trzeba przyznac, ze jest to rozwiazanie wygodne, po przy tutejszych toaletach trzeba sie niezle nagimnastykowac, zeby nie wybrudzic spodni.
Kobiety nosza na glowach kosze z towarami, dobry sposob na proste plecy.
Zycie tutaj toczy sie jakby w innym swiecie, troche jak na dzikim zachodzie, albo w jakims matrixie. To wszystko ma swoj niesamowity klimat.
Mielismy troche czasu do autobusu, wiec taksowkarz wzial nas na przejazdzke po miescie i pokazal 2 swiatynie i biale slonie.
Autobus do Bagan z klimatyzacja, wiec "full wypas" :-). Do polowy zapakowany pasazerami, a do polowy kartonami i tobolami. Jako jedyni biali wzbudzamy spora sensacje.
No to jedziemy. Jak narazie droga calkiem dobra (ale to tylko niewielki frangment jak sie okazalo przy dalszych podrozach), posrodku niczego, wszedzie pola. Nagle przerwa "na sikanie", wszyscy wyskakuja i obok autobusu kucaja. Mezczyzni i kobiety, wszyscy razem. Komicznie to wyglada, ale nie mam odwagi zrobic zdjec.
Nastepna przerwa na kolacje i o 1 w nocy na kawe... Jeszcze w miedzyczasie przekraczanie granicy prowincji i kontrola paszportowa.
3:40- ladowanie w Bagan.
Pierwszego dnia w Bagan wypozyczylismy rowery i jezdzilismy wsrod pagod. Nie sposob zwiedzic 4000 swiatyn, ani zapamietac ich nazw.
Przy kazdej swiatyni dzieci sprzedaja pamiatki, pocztowki i napoje. Gdy nie chcesz kupic to nawet prosza, zeby wymienic za szampon, perfumy, ubrania. Przyjechalismy troche nieprzygotowani. Trzeba bylo im przywiezc jakies prezenty.
Porozdawalismy to co mielismy, gumy do zucia, kawe, bransoletki kupione w Bangkoku za grosze, male szamponiki, ale przydaloby sie wiecej.
Na zachod slonca wyszlismy na swiatynie, skad widac cala okolice i tysice pagod tonacych w swietle zachodzacego slonca. znowu mnostwo dzieci sprzedajacych pamiatki.
Pytaja skad jestesmy
-z Polski
-jeden dolar, prosze, dziekuje (to umieja powiedziec po polsku).
Jedna dziewiecioletnia dziewczynka umie liczyc po polsku. Niektorzy wyjmuja polskie zlotowki i prosza zeby im to wymienic na kyaty. Dostali zlotowki od polskich turystow, twierdzac ze kolekcjonuja pieniadze z roznych krajow i teraz je probuja wymienic. Kazdy sposob jest dobry na zdobycie kilku dodatkowych kyatow. A dodatkowe kyaty to dodatkowe jedzenie.
Chcialoby sie cos kupic od kazdego, kazdemu cos podarowac...
Nastepnego dnia wynajelismy bryczke konna, bo jeden dorozkarz strasznie nas meczyl, ze nas obwiezie po okolicy. Zabral nas do swiatyn i klasztorow bardziej odleglych od miasta, gdzie trzeba jechac po piaszczystych miekkich drogach, wiec na rowerze nie za bardzo. Znowu ogladalismy posagi buddy i malowidla na scianach.
Niedawno w Bagan wybudowano wieze widokowa, z ktorej widok pewnie niczym sie nie rozni od widoku ze szczytu kazdej pagody. Dorozkarz wspomina, ze nalezy ona do rodziny generala i pyta czy chcemy isc na gore. Zdecydowanie nie chcemy. Zamiast wspierac rezim piecioma dolarami od lebka, lepiej kupic wiecej pamiatek od dzieciakow pod swiatyniami.

Widok na tysiace swiatyn w Bagan.

Sa z kamienia, niekatore wykonczone zlotem. Na kilkudziesieciu km2 wyrastaja sposrod drzew stupy buddyjskich swiatyn.


Najpiekniej wygladaja o wschodzie i zachodzie slonca, kiedy promienie odbijaja sie od zlotych szczytow. Zdjecia nie potrafia przedstawic ani procenta tego widoku...



Najwiekszy banknot w Birmie to 1000 kyatow, odpowiadajacy 1 dolarowi. Po wymianie pieniedzy mielismy "portfele wypchane kasa", doslownie :)


Zachod slonca nad Bagan.

Jeden z birmanskich srodkow transportu-bryczka konna.

Trishaw, kolejny birmanski srodek transportu.

"Dworzec autobusowy" w Bagan i "taksowki" czekajace na pasazerow.

Czy to nie wyglada jak jakis western?????????????


Biuro podrozy...

Kobiety wracajace z zakupow.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz