piątek, 31 lipca 2009

Birma-Mandalay

Co to za zwyczaj, ze wszystkie autobusy dalekobiezne wyjezdzaja po poludniu i docieraja na miejsce o 3-4 rano. Wyspac sie czlowiekowi nie pozwola.
Mandalay, duze miasto, ale duzo do zwiedzania tam nie ma.
Dostal nam sie pokoj z klimatyzacja, ale dowcip polega na tym, ze klima dziala wtedy gdy jest rzadowy prod, czyli rzadko i z czestymi przerwami. Generalnie kazdy hotel, sklep ma swoj generator, bo rzad dostarcza prad tylko 12 godzin dziennie. Na ulicy noca egipskie ciemnosci. Jedynie swiatla z domow i restauracji rozswietlaja okolice.
Powloczylismy sie troche po okolicy, trafilismy na market z mnostwem owocow, warzyw, ciuchow i innych roznosci.
Dotarlismy do klasztoru, mnisi zaprosili nas do srodka. Jeden troche mowiacy po angielsku oprowadzil nas po klasztorze, pokazal jak sie ucza i modla. Pozniej znalezli sie inni mowiacy po angielsku i nawet nie zorientowalismy sie, gdy siedzielismy na lawce otoczeni przez dziesiatki mnichow w pomaranczowych ciuszkach wypytujacych nas o wszystko. Czasem trudno sie bylo dogadac, bo ich angielski raczej plynny nie byl, a akcent strasznie dziwny. Ale jakos udalo sie porozumiec. Byli bardzo ciekawscy i zabawni. Wszyscy chcieli sie wymieniac emailami, zeby pozostac w kontakcie. Okazuje sie, ze mnisi sporo czasu spedzaja w kafejkach internetowych :)
Ten pick-up jest chyba troszke przeladowany.

A ten jeszcze bardziej :)

Mniszki zbierajace jedzenie.


Mnisi na lekcjach.


Otoczone przez mnichow :))))))))))))))
Bylismy tez w nielegalnym "teatrze", ktory miesci sie w domu lokalnych Birmanczykow tzw. Moustache Brothers. Slyna z przedstawien, w ktorych wysmiewaja sie z rzadu i rezimu. Juz kilka razy byli aresztowani i uwalniani. Lonely Planet polecal ich przedstawienia, wiec sie wybralismy, ale troche to przereklamowane. Troche mowili o sytuacji politycznej, troche o kulturze Birmy.

To wlasnie jeden z braci.
Drugiego dnia w Mandalay wiekszosc czasu zajelo nam wdrapywanie sie na Mandalay Hill i podziwianie widoku stamtad. Na gore wchodzi sie po tysiacu (albo kilku tysiacach!!!!!!!) schodow i to boso, bo jest tam swiatynia, a w swiatyniach buty zakazane.
Ulice Mandalay o 15, dzieci wychodza ze szkoly, ludzie z pracy, samochody stoja w korkach i trabia...


Widok na Mandalay ze wzgorza.
Nastepnego dnia wycieczka do okolicznych wiosek. Taksowkarz bardzo dobrze mowil po angielsku i ciekawie opowiadal. Dawal nam wskazowki, jak unikac oplat dla wladzy na ktore turysci czesto sie natykaja. Zabral nas do Sagaing, Inwa i Amarapura. Glownie zwiedzanie swiatyn i klasztorow, wiec mam ich juz powyzej uszu.
Glowna atrakcja w Amarapura jest most z drzewa tekowego, najdluzszy na swiecie.

Tak wygladaja taksowki w Mandalay

Ola w stroju kobiety z Chin State, gdzie turysci wstep maja tylko ze specjalnym pozwoleniem, wiec bylismy tylko w muzeum poogladac zdjecia ludzi tam zyjacych. Kobiety sobie robia na twarach tatuaze zeby sie oszpecic i uchronic przed porwaniem. Im ladniejsza dziewczyna tym wieksza szansa, ze ktos ja porwie na zone.

Dzieci uwielbiaja jak sie im robi zdjecia i potem moga je poogladac.


Na most tekowy dotarlismy tuz przed zachodem slonca.




Znowu poznalismy mnichow i znowu chcieli sie wymieniac emailami.

Ostatniego dnia w Mandalay wstalysmy z Ola o 5 rano, zeby pojechac do Pyin U Lwin. Chlopcy zdezerterowali i odmowili wstania o takiej porze. Pojechalysmy pick-up'em, ktory dziala tu jako jeden ze srodkow publicznego transportu. Zazwyczaj do takiego pick-up'a pakuje sie ludzi i ladunkow ile wlezie plus 2 razy tyle na dach. Jechal z nami zolnierz w pelnym umondurowaniu wiozacy w koszyku koguta. A w drodze powrotnej siedziala obok mnie pani, ktora wymiotowala do woreczka. W sumie nie ma sie co dziwic, bo droga taka wyboista...
Pyin U Lwin nazywane jest "mala Anglia". Maja mini Big Bena, budynki kolonialne i dorozki ciagnione przez male kucyki. No i angielska pogode. Po raz pierwszy od kilku miesiecy zmarzlam.

Dorozki w Pyin U Lwin.

"budka telefoniczna"


Tak sie w Birmie podrozuje.
Tego samego dnia wieczorem wzielismy autobus do Kalaw. Chyba najgorsza z dotychczasowych podrozy autobusem. Droga kreta, wyboista, kierowca ciagle trabil, a pani obok znowu wymiotowala...










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz