niedziela, 22 marca 2009

Jinguashih II i Keelung

Jako że pogoda się poprawiła postanowiliśmy połączyć wycieczkę do Keelung z powtórnym odwiedzeniem Jinguashih, gdzie ostatnio, z powodu ulewy, niewiele zobaczyliśmy.
Tym razem wyszliśmy na górę. Tak więc ten weekend minął pod znakiem chodzenia po górach, a raczej wspinania się po schodach, bo taki tutaj mają sposób wspinania się na szczyty.
Było bardzo gorąco, ale wydawało się pochmurno. Mimo to opaliliśmy się trochę, nawet trochę za bardzo w niektórych miejscach.
Zwiedziliśmy też typowe domki japońskie, pozostałości po japońskim panowaniu.


Widok z góry na Jinguashih.

Wnętrza japońskich domków.


Poniżej "droga do nieba", tajwański styl wspinaczki.

Następnie udaliśmy się do Keelung. Jest to drugi największy port Tajwanu. Poza tym niewiele jest tu do zobaczenia. Chcieliśmy iść do parku Hepingdao, z kamiennymi formami wyrzeźbionymi przez wodę, które na zdjęciach wyglądały bardzo ciekawie. Niestety okazało się, że park jest zamknięty na kilka miesięcy z powodu "maintenance".
W Keelung jest też night market zwany Miaokou, który jest ponoć znany w całym Tajwanie, jako jeden z najlepszych. Moim zdaniem niewiele się różni od marketów, które do tej pory widziałam. Nic tam szczególnego nie ma, jedynie więcej owoców morza niż na innych targach.

Świątynia w środku bazaru z jedzeniem.

Omlet z ostryg.


Po lunchu na bazarze pojechaliśmy do Hepingdao, ale niestety był zamknięty. Odwiedziliśmy więc inny park, w którym znajduje się m.in. wesołe miasteczko i wiele posągów buddy. Poza tym jest on położony na wzgórzu, z którego rozciąga się niezły widok na miasto i port.
Zaczęło się już robić późno, więc musieliśmy wracać, gdyż w akademiku jeszcze czekało na nas barbeque.

Keelung by night.

Prawie jak Hollywood.

Port w Keelung.

Jeden z wielu posągów buddy.

Na targu rybackim znaleźliśmy m.in. takie oto zwierzątko, wygląda jak kolczasta ryba i nie mam pojęcia jak się nazywa.

Więcej fotek tutaj.


1 komentarz: