Pogoda dzisiaj nam dopisała, więc wybraliśmy się z Adamem na małą wycieczkę do Yangmingshan, parku na północ od Taipei. Ola i Rafał mieli zajęcia więc musieli zostać. Znowu mieliśmy problemy komunikacyjne. Wg przewodnika po wyjściu z metra z metra należało wsiąść do autobusu nr 15, jednak autor zapomniał wspomnieć, że należy zwrócić uwagę, aby nie pomylić tegoż autobusu z autobusem RED 15 i minibusem 15. Tak więc znowu pojechaliśmy w złym kierunku, dojechaliśmy do końca trasy, kierowca nie mówił po angielsku i nie umiał nam wyjaśnić, gdzie mamy się udać. W końcu znalazł się ktoś, kto łamanym angielskim wytłumaczył różnicę pomiędzy wszystkimi autobusami o numerze 15 i wyjaśnił jak się dostać do naszego celu.
Chyba trzeba się pośpieszyć z tą nauką chińskiego, bo po wyjściu poza Taipei angielski na nic się nie przydaje. Park Yangmingshan słynie z kwitnących wiśni. W okresie kiedy one kwitną cały pokrywa się kwiatami. Jednak po dotarciu na miejsce odkryliśmy, że spóźniliśmy się o jakiś tydzień, wiśnie już przekwitły. Pozostało nam jedynie obejrzeć "niedobitki" kwiatów. Ale i tak było ładnie. W parku można też udać się na wędrówkę i na szlaku zobaczyć np. wodospady.
Resztki kwitnących wiśni.
Flower clock. Bezczelna wiewiórka wyjadła nam orzeszki.
Więcej zdjęć tutaj.
Wieczorem jeszcze spotkałam się z Tajwankami, które poznałam w Hiszpanii. Uparły się, że muszę spróbować jakiegoś typowego jedzenia więc znowu musiałam wcinać dziwne rzeczy, ale na szczęście były dość smaczne.
Spotkanie po kilku miesiącach na innym kontynencie.
Chyba trzeba się pośpieszyć z tą nauką chińskiego, bo po wyjściu poza Taipei angielski na nic się nie przydaje. Park Yangmingshan słynie z kwitnących wiśni. W okresie kiedy one kwitną cały pokrywa się kwiatami. Jednak po dotarciu na miejsce odkryliśmy, że spóźniliśmy się o jakiś tydzień, wiśnie już przekwitły. Pozostało nam jedynie obejrzeć "niedobitki" kwiatów. Ale i tak było ładnie. W parku można też udać się na wędrówkę i na szlaku zobaczyć np. wodospady.
Resztki kwitnących wiśni.
Flower clock. Bezczelna wiewiórka wyjadła nam orzeszki.
Więcej zdjęć tutaj.
Wieczorem jeszcze spotkałam się z Tajwankami, które poznałam w Hiszpanii. Uparły się, że muszę spróbować jakiegoś typowego jedzenia więc znowu musiałam wcinać dziwne rzeczy, ale na szczęście były dość smaczne.
Spotkanie po kilku miesiącach na innym kontynencie.
a to łasuch z tej wiewiórki:))...ale widoki piękne:))...a zegar kwiatowy śliczny...ciekawe czy czas ma ustawiony satelitarnie czy ręcznie ?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
pewnie jedna z tych wiewiórek biega w środku i go napędza :)
OdpowiedzUsuńdzięki za zainteresowanie blogiem :)