poniedziałek, 30 marca 2009

Taroko Gorge i Hualien

Taroko National Park jest drugim co do wielkości parkiem narodowym Tajwanu i chyba jednym z najpiękniejszych miejsc na tej wyspie.
Wraz z Olą i Adamem wybrałam się tam w miniony weekend. Pobudka o 5.30 w sobotę... ktoś by powiedział-koszmar, ale dla takiej wycieczki warto było. Pojechaliśmy pociągiem do Hsincheng, a stamtąd autobusem do wejścia do parku. W autobusie poznaliśmy bardzo miła panią, która pracowała w parku narodowym i po dotarciu na miejsce zaprowadziła nas do takiego mini kina, gdzie obejrzeliśmy filmik o parku. Następnie udaliśmy się na krótką wędrówkę wzdłuż rzeki Shakadang. Widoki niesamowite. Woda o kolorze niebiesko-zielonkawym, otoczona pionowymi skałami, a wyżej drzewa we wszystkich możliwych odcieniach zieleni. Zdjęcia nie oddają tego widoku. To trzeba zobaczyć. Na szlaku spotkaliśmy jakąś grupkę z miejscowym przewodnikiem, który nas przygarnął, aby pokazać nam "secret place". Przeskoczyliśmy barierki i zeszliśmy w dół na brzeg rzeki. Po kilkudziesięciu metrach naszym oczom ukazało się rajskie miejsce, jak to nazwał "nasz" przewodnik. Ślicznie były, prawie jak we "Władcy pierścieni".

Później wzięliśmy autobus do wioski Tienhsiang, gdzie mieliśmy nocować. Hostel katolicki, warunki prymitywne, ciepła woda od 18 do 22, ale cena przystępna, więc nie można narzekać.
Tego dnia jeszcze pozwiedzaliśmy okolicę i wcześnie poszliśmy spać, żeby rano znowu zwiedzać.
Następnego dnia wyruszyliśmy na szlak, na którym przechodzi się przez wiele tuneli. Niektóre są tak długie, że wchodząc nie widać końca, więc latarka jest bardzo przydatna, ale niestety nie mieliśmy takowej. Staraliśmy się śledzić kogoś z oświetleniem, albo podążać za barierkami. Wyobraźnia zaczyna działać w takich ciemnościach, więc było zabawnie.
Na końcu szlaku była jaskinia z wodą lejącą się z "sufitu" i płynącą po dnie. Mieliśmy szczęście, bo przy wejściu dostaliśmy foliowe pelerynki od wychodzących ludzi. Mogliśmy więc wejść do środka bez przemoczenia. Trzeba było iść na bosaka, bo momentami woda sięgała kolan. Znowu było ciemno, woda lała się na głowę i na dodatek płynęła, więc musieliśmy się nagimnastykować, żeby utrzymać równowagę. Po drugiej stronie znowu ujrzeliśmy skały, wodospady i rwącą rzekę głęboko w dole.

Po powrocie poszliśmy na następny szlak. Miał to być szybki spacerek, bo szlak 2 razy krótszy od poprzedniego, ale zamiast spacerku było wspinanie się po schodach i stromych kamieniach. Przebijaliśmy się przez dżunglę, napotkaliśmy małpki skaczące po drzewach, fajniejsze niż te w zoo, bo dzikie :-) Na szczycie był taraz widokowy, a stamtąd piękny widok na góry i wąwozy i naszą wioskę. Odpoczęliśmy chwilę i trzeba było schodzić na dół. Tam jeszcze zobaczyliśmy świątynię i pagodę, przekąsiliśmy "małe co nieco" i pojechaliśmy busem do Hualien.
Większość trasy wiedzie przez wąwóz i tunele. Droga jest bardzo wąska, a obok stroma przepaść. Widoki znowu niesamowite.

W Hualien spędziliśmy kilka godzin. Właściwie nie ma tam nic ciekawego. Mają wybrzeże z kamienistą plażą, pływać raczej nie wolno, bo można się rozbić na jakiejś skale. Fale były olbrzymie. Poza tym, jak w każdym mieście, night market, tylko że tutaj sprzedają aborygeńskie pamiątki i więcej seafood'u.
Wróciliśmy ostatnim pociągiem do Tajpej. Trafił nam się super "wypasiony" pociąg w tej samej cenie co zwykły. Siedzenia takie jak w samolocie, tylko znacznie więcej miejsca na nogi, czyściutko i miło, a podróż tylko 2 godziny. Nie podobało mi się tylko to, że przejeżdżał przez mnóstwo tuneli i strasznie uszy się zatykały.
Generalnie, jak do tej pory, najlepsza tajwańska wycieczka, moim zdaniem.
Poniżej fotki.

Kolor tej wody był niezwykły.

Tam sobie wędrowaliśmy.

Adam nawet moczył nogi .

A ja nie...jeszcze nie :)
Widok z naszego hostelu. Chmury unoszące się nad górami robią niesamowite wrażenie.

To zdjęcie dla mamy :) Taki jak masz w doniczce, tylko troszkę większy...

Nowo odkryty trunek-Whisbih. Zapach super, smak trochę gorzej.

Uwaga na głowy, chwila nieuwagi i można sobie nabić guza.

Było chodzenie po wiszących mostkach...

po tunelach...

i deszczowych jaskiniach...

była też wspinaczka z łańcuchami...

i małpy obserwujące nas-intruzów w ich dżungli...

był las palmowy...

i las bambusowy...

Więcej zdjęć tutaj.





1 komentarz:

  1. Dzięki za zdjęcie z pięknym krotonem, niestety mój nie jest tak pięknie przebarwiony. Pamiętasz, jak one u nas kiedyś kwitły? Pozdrawiam wędrowników, spragnionych przygód.

    OdpowiedzUsuń